piątek, 4 lipca 2014

Fruwające włosy,adidasy, pogodny uśmiech - takiego Jarka "Jaro" Srogę pamiętają


Dzięki uprzejmości Joasi Srogi, oraz zgodzie Romy i Waldka mogę przypomnieć jakim Jaro pozostaje w naszej pamięci człowiekiem...


Jarka poznałam w dość nietypowych okolicznościach. Było to jeszcze w czasach, kiedy nie miałam pojęcia o fotografowaniu i nie odróżniałam przysłony od zasłony. Wpadł do Skawiny z kolegą w interesach. - Znasz zespół Cztery Szmery, grają covery AC/DC? -zapytał. - Nie znoszę AC/DC! Tak zaczęła się nasza pierwsza rozmowa. Jakiś czas potem Szmery grały na Rynku Głównym w Krakowie na WOŚP. Pojechałam tam na Acid Drinkers i idąc od strony Floriańskiej zobaczyłam po drugiej stronie czerwoną gitarę i ........puściłam się biegiem przez tłum. Do tej pory tak mi zostało. Nie znoszę AC/DC ale uwielbiam Szmery.



Pamiętam jak rozmawialiśmy po koncercie. Nie poznał mnie w pierwszej chwili bo byłam ubrana w srylion ciuchów. A On tam stał, siny i zamarznięty w skórzanej ramonesce. Potem zostałam regularną grupies Szmerów, z których zrobiłam sobie prywatny poligon doświadczalny. Przez wiele miesięcy waliłam Jarkowi fleshem po oczach, a On ze stoickim spokojem zawsze powtarzał że "zdolna ze mnie dziołszka" i pomimo że za każdym razem zdjęcia przypominały murzyna na hałdzie węgla w ciemną, bezksiężycową noc mówił że mam talent.
Z kilku lat wspólnego koncertowania pamiętam kilka śmiesznych sytuacji - granie dla kozy, a właściwie kóz i barana (cała menażeria beczała przeraźliwie w czasie koncertu) i akcję przemycania mnie do fosy bez fotopassa na Bardzo Ważnym Festiwalu. Gdybym nie poznała Jarka, nie poznałabym Szmerów. Nie byłabym tym kim jestem, tu gdzie jestem. Nie miałabym w sobie tyle siły i odwagi. Ostatni koncert, na którym fotografowałam Jarka był dla Sprężyny. Nikomu z nas nie przyszło wtedy do głowy, że to ostatni raz. Kiedy zamykam oczy widzę Go jak ...skacze. Taki obraz zostanie mi do końca życia.
Uśmiechnięty Jarek fruwający nad sceną w białych adidasach.





Jareczku Drogi

Piszę do Ciebie ten list, ponieważ nie wiem kiedy będzie dane nam się spotkać i kiedy, tak jak nieraz, posiedzieć, pogadać i posłuchać wspólnie naszej kochanej muzyki. Pomimo tego, że nasze muzyczne gusty nie szły w parze, zawsze dawałeś mi posłuchać czegoś nowego, niekoniecznie zgodnego z moimi preferencjami ale zawsze wartościowego i wspartego kawałkiem niezłego talentu.Za to Ci bardzo dziękuję. Niestety nie mogę podziękować Ci za to, że nas wszystkich, wszystkich, którzy Cię znali, zostawiłeś w sposób tak nieoczekiwany i bezwzględny. I choć wiemy, że nie ma w tym Twoim odejściu krzty Twojej winy, żal zostaje, bo nikt z nas nie wie jak długo będzie musiał czekać, aby móc znów Cię zobaczyć. 
Pamiętam pierwsze nasze spotkanie. To był czerwiec roku 1984.Egzaminy wstępne na Akademię Muzyczną w Krakowie. Czekaliśmy wszyscy przed drzwiami sali, gdzie komisja sprawdzała zorientowanie kandydatów w sprawach związanych ze światem, na którym żyją. Zapytałeś mnie wtedy dlaczego palę. Były to pierwsze słowa, jakie od Ciebie usłyszałem. 
Nie pamiętam już, co Ci wtedy odpowiedziałem ale był to moment, od którego zaczęła się nasza znajomość. Nie pamiętam też, czy to Ty, czy ten drugi chłopak bardzo do Ciebie podobny, bo obaj mieliście długie, ciemne i kręcone pióra, nadał mi ksywkę „ojciec”,
(w niektórych kręgach „łociec” albo „uociec”) która ze mną została do dziś i wyobraź sobie Jareczku, że są tacy, którzy nie wiedzą jak się nazywam, ale jak usłyszą słowo „ojciec”, od razu wiedzą o kogo chodzi. Tym drugim chłopakiem, którego na początku brałem za Twojego brata, był Boguś Skocz, syn postaci historycznej Mańka Skocza, wykonawcy futerału na Twoją nową altówkę.
 To właśnie wtedy wytworzyła się między nami jakaś szczególna bliskość mentalna, która sprawiła, że tuż po zdanych egzaminach wstępnych, w czasie tzw. „obozu muzycznego” w Łańcucie, zamieszkaliśmy w jednym pokoju i od tej pory przez całe studia trzymaliśmy się razem. Imponowała mi wtedy u Ciebie szczególna łatwość w nawiązywaniu kontaktu z ludźmi i szczerze mówiąc trochę Ci tego zazdrościłem. Ja sam nie miałem nigdy szczególnych problemów, aby z kimś obcym móc porozmawiać ze swobodą zarówno o wszystkim jak i o niczym, ale Ty byłeś w tej sztuce mistrzem niedościgłym.

 
Pamiętam scenkę, kiedy to szliśmy razem gdzieś przez Kraków letnią porą, wokół miliony ludzi mówiących różnymi językami i nie wiem jak się stało, że stanęła przed nami kobieta, będąca elementem większej grupy, chyba Włoszka, ale mówiąca po angielsku, i Ty zacząłeś z nią rozmawiać, nie pamiętam już o czym. Trwało to króciutką chwilkę. Odniosłem wtedy wrażenie, że gdybyś zamienił z nią o pięć słów więcej, odłączyła by się od swojej grupy i poszła z nami. 
Kiedy zastanawiałem się skąd to się brało, zawsze wychodziło mi na istnienie jakiegoś szczególnego rodzaju ciepełka, które w sobie nosiłeś, opartego na szacunku i szczerości w stosunku do innych. Tak sobie myślę, że każdy kto Cię miał szczęście poznać odnosił takie wrażenie.
A pamiętasz Jareczku naszą chałturkę w Teatrze STU, kiedy to braliśmy udział w próbach do opery „Kur zapiał”? Mieliśmy tam okazję poznać Andrzeja Zauchę i Zbigniewa Książka, gdzie oczywiście Ty z naszej dwójki byłeś osobą śmielszą i jako pierwszy zagaiłeś rozmowę z gigantami krakowskiego życia kulturalnego. Opera wprawdzie zeszła z afisza po dziesięciu bodaj przedstawieniach, a w mojej pamięci nie utrwaliła się zbyt mocno ani ona, ani spotkanie z przywołanymi osobistościami, ani dwie fajne dziewczyny z chóru, które mieliśmy okazję tam poznać, i po których do dziś pozostało jedynie mgliste wspomnienie, ale nasze powroty z prób odbywających się w istniejącym jeszcze wtedy namiocie teatru przy ul. Rydla w Bronowicach. Próby zazwyczaj kończyły się około drugiej, trzeciej w nocy i ponieważ nie jeździły wtedy nocne tramwaje, szliśmy stamtąd na piechotę na Reja ,gdzie wynajmowałeś pokój u Manka(z tego, co pamiętam spaliśmy wtedy w jednym łóżku).Nasze powroty trwały około dwóch, trzech godzin. Niby z Bronowic do Rynku nie było, aż tak daleko, ale czas wydłużał się ze względu na rozmowy, jakie wtedy z sobą prowadziliśmy. Dotyczyły one naszych planów na przyszłość, naszej życiowej ideologii, wartości jakim należy być w życiu wiernym i co powinniśmy zrobić, aby to życie nam się udało i nie musieliśmy niczego co zrobimy żałować. Mieliśmy wtedy po dwadzieścia kilka lat, przy czym ja byłem wtedy (i tak mi zostało do dziś) od Ciebie o cztery lata starszy i pewnie w związku z tym miałem trochę więcej przemyśleń na ten temat. Właściwie nie były to rozmowy, ale raczej mój monolog i często sprawy, o których mówiłem, dla mnie tak jednoznaczne i oczywiste, dla Ciebie były czymś, czego w  moim odczuciu nie do końca rozumiałeś.
  Nie wiem czy pamiętasz, że jednym z postanowień, jakie wtedy zrobiliśmy, było regularne spotykanie się naszych przyszłych rodzin. Ja ze swoją przyszłą żoną i dziećmi miałem przyjeżdżać do Ciebie i Twojej przyszłej rodziny, nasze dzieci miały się wspólnie bawić, żony rozmawiać z sobą o swoich babskich sprawach, a my przy kieliszeczku dobrej wódeczki pogadać o tym co było i co zrobić, żeby to, co będzie było od tego znacznie lepsze. Nie muszę Ci przypominać, co z tych naszych planów wyszło, niezależnie od tego który z nas miał jakie pojęcie o życiu i jakie starał się wyznawać zasady. Okazało się, że ideologia ideologią, a diabeł i tak śpi w szczegółach, w codziennym życiu, w scenkach z chodzeniem do sklepu, wycieraniem nosa dzieciom, zawiązywaniem szalika, myciem garów, okien, praniem, gotowaniem, prasowaniem, myciem podłogi, dotrzymywaniem słowa danego żonie, dotrzymywaniem słowa danego dzieciom, dotrzymywaniem słowa danego sobie samemu. Postawiliśmy przed sobą piękny cel, ale żaden z nas nie za bardzo miał pojęcie co konkretnie trzeba zrobić, by ten cel osiągnąć. Wszystko to sprawiło, że piękne plany, jakie snuliśmy wtedy w środku nocy, po jakimś czasie „pieron szczelił” i zostały z nich tylko strzępy, kiedy nasze rodziny się rozpadły. Ale wtedy, kiedy pozory i tzw. opinia społeczna świadczyły przeciw Tobie i Ciebie głównie obarczały odpowiedzialnością za stan w jakim znalazło się Twoje życie i siłą rzeczy Twoich najbliższych, wykrzesałeś z siebie drzemiący gdzieś na dnie rozsądek, czy intuicję, która pozwoliła Ci na powierzenie swego losu Osobie wprawdzie parę ładnych lat od Ciebie młodszej, ale i parę ładnych lat od Ciebie dojrzalszej. Choć żal było mi Dziewczyny, od której odszedłeś i dzieci, które z nią zostały, z tego co opowiadałeś Twoja nowa Znajomość zrobiła na Tobie wrażenie, jakiego nikt do tej pory na Tobie nie zrobił. Wydawało mi się na początku, że jest to tylko chwilowe zauroczenie, a znając Twój dotychczasowy sposób na życie i jednocześnie wyznawane przez Twoją Nową Dziewczynę zasady, trudno było dawać szanse na przetrwanie waszej znajomości dłużej niż kilka miesięcy. Stało się jednak inaczej. Wasz wspólny upór w poszukiwaniu siebie sprawił, że zdecydowaliście się być z sobą. Okazało się wtedy, że zasad, jakim Ona jest wierna Ty całe życie podświadomie szukałeś po świecie, bo przecież nigdy nie zgodziłbyś się na ich przyjęcie i stosowanie, gdyby Ci nie odpowiadały. 


Okazało się wtedy, że zasady są proste: miłość, wierność i uczciwość.  Wszyscy je znają, ale niewielu uważa, że ich stosowanie się opłaca. Dzięki Niej uwierzyłeś, że prawdziwy i mocny facet to nie ten, który nie pamięta ilości i imion swoich dziewczyn, ale ten, na którego ta jedna, jedyna, sama i z własnej woli chce czekać za każdym razem, kiedy go przy Niej nie ma. Nie jest  łatwo do tego doprowadzić mając zgoła inne doświadczenia, bo wymaga to niezłego wysiłku, wytrwałości, determinacji, zdecydowanej zmiany swojego sposobu myślenia, korekty systemu wyznawanych wartości, pracy nad sobą i wyrzeczeń, których do tej pory nie trzeba było robić, ale tym razem jednak widać uznałeś, że warto, nawet wtedy gdybyś miał  stanąć przeciw całemu światu. 

Choć tradycyjnie mieliśmy z sobą sporadyczny kontakt i widywaliśmy się „od wielkiego dzwonu”, dopiero w Twojej chorobie Jareczku miałem okazję na własne oczy zobaczyć jak działa Wasz odsądzany od czci i wiary związek. Przez okres Twojej choroby widzieliśmy się bowiem więcej razy niż przez ostatnie dwadzieścia lat. Pewnie jesteś ciekaw, co o tym myślę, bo wiem skądinąd, że uznawałeś mnie za jednego ze swych najlepszych kumpli i zawsze liczyłeś się z moją opinią. Otóż myślę, że Abelard i Heloiza, Romeo i Julia a nawet Janek i Marusia mogliby się od Was uczyć sztuki wspólnego życia. 
Ich miłość bowiem była na początku drogi, nie mieli okazji sprawdzić jej w codziennym życiu i można uznać to, co ich łączyło za powszechnie występujące na początku znajomości zauroczenie. To, co natomiast zaobserwowałem między Wami, to był dojrzały, świadomy i nieprzypadkowy związek oparty na wzajemnym szacunku, oddaniu, poświęceniu i wzajemnej wyrozumiałości. A był to właściwie początek waszego wspólnego życia, początek budowy Waszego wspólnego Domu, nie takiego z cegły, jaki stoi na Pisza, ale takiego, który buduje się przez całe życie i choćby budowa trwała lat trzysta, zawsze jest coś do poprawienia, bo Budowniczowie na drodze wspólnego porozumienia ustalają, co należy jeszcze zmienić, aby w tym domu mieszkało im się lepiej niż dotychczas. Właśnie tak to wyglądało  w Waszym przypadku. 

Niestety Twoja choroba nie pozwoliła Wam rozwijać nadal tego, co Was łączyło i co mimo stanu w jakim się znajdowałeś, obserwowało się z wielką przyjemnością. Powiem Ci szczerze, że ani ja, ani pewnie Ty, ani nikt spośród tych, którzy Was znali, nie widział w życiu takiej determinacji, takiego zaangażowania, takiego oddania, takiej nieustępliwości i wiary w zwycięstwo w walce z Twoją chorobą, jaką wykazała Twoja Żona. Teraz Jareczku można Ci już powiedzieć, że nawet najbardziej Tobie przychylni lekarze nie dawali Ci szans doczekania końca lutego, podczas gdy Twoja Żona potrafiła na tyle mocno zmobilizować Cię do życia, że cieszyliśmy się Twoją obecnością wśród nas znacznie dłużej. Przekaż Jej za to ode mnie Wielki Szacun.
Na zakończenie mojego listu mam jeszcze dla Ciebie informację prawie z ostatniej chwili, ale znając Twoją Żonę pewnie już o tym wiesz. Otóż Pan Heniu, to znaczy Twój Tato, zaprosił Twoją Joasię na rodzinną uroczystość i powiedział o Niej „moja Synowa”. Super, no nie?! 
Cieszę się z tego razem z Tobą.
Pozdrawiam Cię cieplutko
Do zobaczenia,
Napiszę jeszcze kiedyś
Waldek Jachym






Jeżeli chciałbyś się podzielić swoimi wspomieniami o Jarku, to przyślij je na któryś z poniższych adresów: 

joannadata@gmail.com 

czteryszmery@o2.pl

koder63@gmail.com



Msza za św. pamięci Jarka w niedzielę 6 lipca o 17:00 w kościele św. Pawła w Bochni




Opracowanie: By Koder

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz